środa, 19 marca 2014

Varga rulez


       
         Pierwszy autorski wpis na tym blogu będzie głosem w związku z artykułem mojego ulubionego felietonisty Krzysztofa Vargi, który ukazał się w ostatnim numerze Dużego Formatu z trzynastego marca 2014 r. Pan Varga dokonał w nim miażdżącej krytyki wyobrażeń Kai Malanowskiej o zawodzie pisarza. Sam artykuł był reakcją na wcześniejsze wynurzenia Pani Kai zamieszczone na łamach Krytyki Politycznej w których autorka utyskuje haniebnie na niewielkie dochody (6800 zł) ze sprzedaży swojej ostatniej książki „Patrz na mnie Klaro”, która nota bene znalazła się w ścisłym finale nagrody literackiej Nike. Rozumiem irytacje Vargi na pretensje Pani autorki do bycia ważnym głosem w polskiej literaturze psychologicznej. Gdy spojrzeć na recenzje są one przychylne i zachęcające; już sam fakt udziału w siódemce Nike to wielkie wyróżnienie. Jednak w tym przypadku pomiędzy medialnym życiem książki a rzeczywistością następuje zupełny rozdźwięk. Mówiąc językiem kolokwialnym to „dzieło” to totalny gniot, banał, pustka, kicz, nic. (jakby powiedział Herbert – niewart nawet zmarszczki stylu) Abstrahując od treści – uważam, że z każdej nawet najbanalniejszej, najnudniejszej, najprostszej historyjki da się zrobić wielką literaturę jeśli się ją obuduje odpowiednią formą – do tego potrzebne są zaś talent, inteligencja, warsztat no i duże oczytanie (sic!). W tym przypadku mamy narracje na poziomie pamiętnika licealistki i nie jest to niestety zabieg celowy. I w takim też rejestrze literackim umieściłbym dziełko Pani Malanowskiej - literatura młodzieżowa obok Izabeli Sowy. Pani Kaja nie ma niestety talentu Doroty Masłowskiej, ani brawury Partycji Pustkowiak ale ma roszczenia do bycia wielką pisarką. Zakładam że autorka zna klasykę literatury, dziwi mnie zatem brak przyjęcia odpowiedniej miary wartości wobec wielkich poprzedników. Cóż, być może kanon literacki Pani Malanowskiej jest nieco inny i składa się np. ze Stephanie Mayer i Camilli Lackenberg bo jak można znając choćby kilka opowiadań Tomasza Manna nie zająć odpowiedniego dla siebie miejsca w hierarchii pisarzy.
       Nic nie jest tak pomocne jak dystans do samego siebie a tego naszej autorce brakuje. (widać to w kilku wypowiedziach, które można znaleźć w internecie) Widocznie wzięła sobie do serca te dobre recenzje wyrządzając tym sobie dużą krzywdę. Książkę udało mi się przetrwać do siedemdziesiątej strony i obecnie czeka na przeniesienie w być może bardziej przychylne towarzystwo na półkę z literaturę dla kucharek w Bibliotece Powiatowej. Wróżyłbym wydawcy większy sukces gdyby przenieść powieść kategorie niżej, do tzw „literatury kobiecej” w rejony Małgorzaty Kalicińskiej wtedy mogłaby się znaleźć na listach naszych „bestsellerów” obok Greya i Domu nad rozlewiskiem.